Jako, że to mój pierwszy wpis na tym blogu, potraktuję go
jako rozgrzewkę. Mam nadzieję, że czas spędzony na moim blogu nie będzie dla
Was czasem straconym. Oto dawka tego, co czeka was w Przystanku Koala, jeżeli
tylko dacie sobie okazję, by mnie lepiej poznać. A teraz do dzieła.
Kwestia
obowiązku to kwestia sporna. W ogólnym znaczeniu tego słowa, obowiązek dotyczy
czegoś narzuconego odgórnie. Zazwyczaj niewypełnianie obowiązków łączy się z
sankcjami. W przypadku takich obowiązków, większość z nas wie (tak mi się
przynajmniej wydaje), że lepiej będzie, jeżeli je wypełnimy. Jest tak, nawet
jeżeli bardzo nam się nie chce, albo nie zgadzamy się co do ich zasadności. A
co jeśli sami narzucamy sobie obowiązki? Czy nadal jest to takie oczywiste?
To, ile
bierzemy sobie na barki, zależy od tego jaki mamy charakter. Jedni mają zdrowe
podejście i potrafią ocenić ile w stanie są zrobić, a inni przeceniają swoje
możliwości, lub zaniżają je. Ja planuję zdecydowanie za dużo.
Przeciętny
człowiek bombardowany jest milionem obowiązków – wobec siebie i innych. I niby
nie są to obowiązki odgórnie narzucone, ale tylko spróbuj ich nie wypełnić!
Dbaj o swoje ciało. Jedz zdrowo. Interesuj się innymi kulturami. Bądź otwarty
na innych. Dbaj o stan skóry. Kupuj wartościowe produkty, słuchaj wartościowej
muzyki. Segreguj śmieci. Nie zostawiaj zapalonego światła. Utrzymuj dobry
kontakt z rodziną. Pamiętaj o przyjaciołach. Ucz się nowych rzeczy. Pierz
ubrania przed pierwszym założeniem. Myj ręce po dotknięciu psa, kota, paragonu,
surowego mięsa, klawiatury, śniegu, klamki. Nie trzymaj telefonu blisko
narządów rozrodczych. Pracuj. Zarabiaj. Oszczędzaj. Zaskakuj. Bądź rozsądna/-y.
Korzystaj z życia. Pamiętaj o przeszłości. Planuj przyszłość. Poświęcaj się.
Pracuj nad sobą. Miej swoje zdanie. Poznaj się na polityce, makijażu, naprawie
telefonów, zumbie, modzie, rasach psów i kotów, innych kulturach. Wykonaj jak
najwięcej obowiązków i pamiętaj, że jednym z nich jest zapewnienie sobie
odpowiedniego odpoczynku. Serio?
Mam
wrażenie, że albo tylko ja mam taki problem, albo mało kto o tym mówi.
Nakładamy na siebie tysiące obowiązków. My nakładamy. Bo kto inny?
Społeczeństwo? Nie zrzucajmy tego na innych, sami je tworzymy.
Co tak
naprawdę musimy? Codziennie wybieramy, które z tych obowiązków wypełnimy, a które
zupełnie olejemy. Ktoś z Was może powiedzieć, że to pic na wodę, że ja robię to
wszystko dla siebie, to wcale nie obowiązek, a przyjemność. W porządku. Ale ciężko mi uwierzyć, że istnieją osoby,
które chodzą do pracy/szkoły, robią co muszą na sto procent, po czym wracają do
domu, ćwiczą, gotują domowe obiady, spędzają czas z przyjaciółmi, mają czas na
samokształcenie, oglądają ambitny film, po czym sprzątają cały dom, śpią 8
godzin i jeszcze czują się wypoczęci, bo spędzili dzień na tylu przyjemnościach.
I to wszystko w 24 godziny. Nie jesteśmy tacy. Chcielibyśmy być, ale nie
jesteśmy. Nie jesteśmy, prawda?
Granica
między zupełnym konformizmem a katowaniem się obowiązkami jest bardzo cienka.
Łatwo ją przekroczyć. I wiecie co? Przekraczam ją 10 razy dzienne w tę i z
powrotem i nadal nie wiem co jest słuszne. Gdy cały dzień zajmuję się tym, co
„muszę” zrobić, nie mam ochoty wieczorem na czytanie ambitnych książek. Bo to
po prostu męczące. Mimo, że przeczytałam takich w swoim krótkim życiu sporo i jestem
za to sobie wdzięczna, bo miały na mnie wielki wpływ. Ale mimo wszystko. Gdy
mam wreszcie wolną chwilę, jedyne na co mam ochotę to bezczynne siedzieć i
trwonić czas. Czy to oznacza, że jestem leniwa? Nie. Nikt to mnie zna w życiu
by mnie tak nie określił. Czy w takim razie jestem ignorantką? Może. Ale c’mon,
ludzie. Nie bądźmy dla siebie tacy surowi. Jeżeli nie macie czasem tego dość,
zwracam wam honor. Ale ja naprawdę mam już dość.
Apeluję
do was: bądźmy bardziej tolerancyjni. Nie patrzmy spod byka na kogoś, tylko
dlatego, że nie kojarzy jakiegoś polityka albo znanego pisarza. Może powinien
to wiedzieć, istnieją przecież jakieś obowiązki obywatelskie i wobec kultury.
Może. A może nie. Każdy ma prawo do pomyłki i niewiedzy. Mamy całe życie przed
sobą, żeby się tego wszystkiego dowiedzieć. Nie wpędzajmy się w kompleksy. Nie
narzucajmy sobie obowiązku bycia wszechstronnymi i obytymi z każdą dziedziną
życia. Co to znaczy, że muszę? Nic nie muszę. A ja nigdy nie przeczytałam Trylogii, i dobrze mi z tym. Chyba dziś
wolę dokończyć pisanie do Was i obejrzeć denny serial niż nadrobić te
zaległości. Czy to źle o mnie świadczy?
Dlatego
moje pierwsze pytania brzmią: czy wiesz jak wypełnić wszystkie swoje obowiązki,
nie popadając jednocześnie w poczucie winy, że jeszcze tyle do zrobienia? Czy
warto starać się nadrobić wszystkie możliwe zaległości? Czy warto się tym
zadręczać, czy należy listę tych zadań do wykonania przepuścić przez siatkę
samokrytyki? Jeżeli znasz odpowiedzi na te pytania daj znać. Fajnie byłoby się
w końcu dowiedzieć.
Koala
Lepiej
bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością
o niebo lepiej, niż bez celu się cofać.
(...)jedno,
co można zrobić, to podejść do rzeczy filozoficznie, czyli
powiedzieć sobie: "Srał to pies". To jest handel,
raz się zyska, raz się straci.
Andrzej Sapkowski